Dziennik duszy s. Wandy - 1925 rok

6 stycznia

Zostałam przyjęta na próbę w towarzystwie p. Toli Kaczanowskiej. Przyjęcie odbyło się na Trockiej, w kaplicy, przez Matkę Moniuszko.

Pomimo wszelkich moich wysiłków i starań byłam od wszystkich prawie nielubianą, każda prawie z sióstr coś do mnie cierpiała, była najmłodszą z probantek, starałam się każdej usłużyć, być grzeczną, ale to wszystko tłumaczono odwrotnie. Prawda, że z zasady miałam usposobienie wesołe, żartobliwe, a nawet potrafiłam płatać figle. Pomimo jednak takiego usposobienia stałam się przygnębioną, smutną, sen i apetyt mnie opuściły, a przez to i siły.

Otrzymałam ponowną odmowę, wówczas zdawało się, że nic już nie przebłaga, żadna moja prośba. Stawała się bezskuteczną. Płakałam od rana do wieczora. Owszem, wiedziałam, że Panu Jezusowi to się podobało, bo On też chciał mnie wypróbować, aby później być Mu wierną i wszystko przyjąć z rąk Jego, co tylko na mnie ześle.

Wczoraj mnie wezwała Matka Moniuszko do siebie i stanowczym głosem mi powiedziała: Moja Wandziu, proszę rzeczy spakować i wyjeżdżać do rodziców, a za parę dni pojedzie s. Kamila [Maria Jurewicz] do Nowogródka, więc ostatecznie możesz przeczekać, to będziesz miała towarzyszkę w drodze, a jeśli nie chcesz, to oddam na służbę, bo u nas pozostać nie możesz, gdyż wszystkie siostry z ciebie są niezadowolone.

Odpowiedziałam, że nie - do rodziców nie wrócę, na służbę nie pójdę, bo nie dla służby ludzi opuściłam kochanych rodziców i rodzeństwo, lecz dla służby Bożej, a więc chcę i mocno pragnę zostać zakonnicą, nie w tym to w innym Zgromadzeniu, że mnie nie rozumie obecnie Zgromadzenie, to dlatego, że Pan Jezus chce mnie trzymać w pokorze i być może, że całe moje życie będzie nie znane i niezrozumiane, bo taką drogą chce mnie Jezus prowadzić. Matka dalej słuchać mnie nie chciała i wyszła z pokoju - mówiąc: - Idź sobie gdzie chcesz.

Luty

Kazano mi przenieść się na [ul.] Bobrujską, gdzie mieścił się [nasz] internat, tam miałam pomagać gospodyni i zostałam zarachowana między dziewczynki jako mówiono - z próby zrzucono.

Czuję się jak na krzyżu, ale za to więcej Go kocham, lekko z Nim cierpieć, bo niesłusznie. Każdy mój krok i oddech skierowane były do Ukrzyżowanego. Z serca czasem wylatywały słowa "Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił". Albo: "Matko Boża, czuwaj nad moją duszą" i wiele innych aktów posyłałam do Niebieskich Rodziców.

Na Bobrujskiej głównym moim zajęciem to było: wędzenie wędlin, sprzątanie, pomaganie w kuchni, usługiwanie chorej s. [Bronisławy] Stasi Jarmołkowiczównej i wiele innych. Całymi dniami pracowałam, a noce przepędzałam na modlitwie i naradach z Najukochańszym. Dobry Jezus przychodził mi z pomocą swoją obecnością, światłem, ufnością.

W tym czasie rozpoczynały się roczne kursa ogrodniczo-gospodarcze w Ustroniu. Podano mi projekt, aby tam pojechać, ale ja znowu nie chciałam się zgodzić, bo pragnęłam życia zakonnego, a po wtóre, że daleko od Wilna, coś około 20 km.l Znowu bieda, już z Bobrujskiej Przełożona kazała wynosić się. Co robić? Postanowiłam poszukać innego klasztoru.

Sama Przełożona (p. Krystyna) prowadziła mnie od jednego do drugiego i wszędzie odmowa, bo są uprzedzone. W końcu Zgromadzenie [Sióstr] Imienia Jezus... obiecały mnie przyjąć, ale dopiero po dwóch tygodniach, bo nie była obecną Przełożona. Lecz i te dwa tygodnie nie chcą mnie trzymać na Bobrujskiej.

Udałam się do Ostrej Bramy, aby Matuchna coś zaradziła i ta mi kazała jechać do Ustronia. Z Ostrej Bramy zabiegłam na Trocką pożegnać się i powiadomić, że ostatecznie zgodziłam się na wyjazd do szkoły.

Wyjątkowo dziś miło przyjęła mnie Matka, nazywając "moje drogie dziecko". - Nie bój się szkoły, po ukończeniu powrócisz i chętnie cię przyjmę, a obecnie jedzie nasza wychowanka (Lena Raudelówna), będzie weselej, a za parę tygodni przyślę s. [Ludwikę], Andzię Rojkównę, więc będzie ci dobrze.

Luty. Podróż do Ustronia

Wyjechałam do Ustronia z towarzyszką Helą Raudelówną wieczorem o godzinie siódmej. Jechałysmy końmi, które czekały na nas przysłane z Ustronia wraz z tamtejszą gospodynią.

Matka Moniuszko odprowadziła nas do furty, wręczając sporo słodyczy na drogę, serdecznie nas pożegnała, dawało się wyczuć miłość matczyną. (...)

W Ustroniu. Rano zapoznano nas z p. Sagatowską, kierowniczką, miłe wrażenie robiła. Gorzej, że zaraz zaczęła zastosowywać do regulaminu szkolnego.

Rok szkolny upływał dość dobrze i sympatycznie. Koleżanki w stosunku do mnie były bardzo dobre. Do kościoła chodziłyśmy co niedzielę, do którego było coś cztery km - do Rzeszy. Lekcji miałyśmy cztery do pięciu godzin dziennie, a resztę zajęć praktycznych i dyżury. Na święta, Wielkanoc i Boże Narodzenie zwalniano nas do domu. Ja naturalnie spędzałam w Wilnie, na Trockiej.

8 kwietnia

Przyjechałam do Wilna, na Trocką, na święta wielkanocne. Przyjęto mnie jak własne dziecko. Zupełnie inaczej mnie traktowano, odczułam więcej serdeczności w przełożonych i w siostrach. W Wielki Czwartek, Piątek i Sobotę odprawiałam rekolekcje, nawiedzając groby. (...)

19 kwietnia

Wróciłam do szkoły, smutno mi, że znowu muszę ze świeckimi dziewczynkami pracować. Dokuczają mi, że nie chodzę na zabawy, które odbywały się wieczorami z chłopcami, w gmachu szkolnym. Czuję się na duchu wzmocnioną po rekolekcjach i po rozmowie z p. Przełożoną, która jednak ma uznanie do mnie, że jestem pilną w nauce i dokładną w pracy praktycznej. (...)

8 maja

(...) Cudna tu przyroda i wszystko co w niej się znajduje, ta sama wiosna, którą oglądałam w rodzinie. Po zachodzie słońca, po skończonych obowiązkach, ukrywam się w głąb ogrodu owocowego. Klękam między krzewy i tam rozmawiam tylko z Jezusem. Dowiaduję się wiele ze świata duchowego. On jest moim Ojcem, moim Przewodnikiem, moim Opiekunem, Pocieszycielem i wszystkim. Ufam, że On mnie kocha, a ja będę starać się gorąco kochać, żeby moje serce było podobne do św. Stanisława Kostki. (...)

30 maja

Przyjechałam na Zielone Świątki na Trocką, pomagam przy sprzątaniu. Czuję się jak we własnej rodzinie, siostry wiele mi serdeczności okazują, a Matka Konrada [Iżycka] szczególniejszą opieką mnie otacza, czuję, że coś duchowo mnie łączy, ale boję się. Widzę Jezu, że chcesz mnie mieć w tym Zgromadzeniu. Chcesz mnie przeprowadzić przez ogień i miecz, a w końcu chcesz mnie ukrzyżować dla innych, aby Ciebie nie zdradziły. Zdaję się na wolę Twoją.

31 maja

(...) Dziś otrzymałam list od p. Konrady. Podoba mi się tytuł, w którym nazywa mnie "Moje drogie dziecko". Pisywała do mnie często i raz po raz przysyłała coś z ubrania i coś z tłuszczów na podtrzymanie sił, bo stół miałyśmy lichy. Otrzymywałam często słodycze, z których najwięcej się cieszyłam, bo mogłam rozdać koleżankom.

[grudzień]

Boże Narodzenie spędzam na Trockiej i mam szczęście być razem z siostrami przy wspólnym stole. Czuję się szczęśliwą. (...)

w: s. Wanda Boniszewska, Ukryta przed światem. Dziennik duszy, Częstochowa 2016.